wtorek, 13 grudnia 2011

Zastrzelili dzika, bo nie było czym go uśpić (Tomaszów Mazowiecki)

Potężny, około stukilogramowy odyniec grasował nocą po osiedlu Niebrów. Dopiero rano udało się go zagonić na pusty teren po byłym Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej. Zwierzę leżało spokojnie w pobliżu ulicy ks. Skorupki. Miejsce to zabezpieczali policjanci, strażacy, ratownicy medyczni i lekarz weterynarii. Akcją dowodził kierownik Referatu Zarządzania Kryzysowego, który dopiero po kilku godzinach podjął decyzję o odstrzale. Do naszej redakcji wciąż dzwonią czytelnicy zbulwersowani taką decyzją. Już nieraz pisaliśmy o problemie dzikich zwierząt na terenach zamieszkałych. Niestety władze Tomaszowa i powiatu nadal nie wypracowały żadnych procedur.
Zamieszanie, bo tak można w skrócie nazwać całą akcję związaną z wielkim odyńcem, rozpoczęło się w niedzielę (4 grudnia) o godz. 1.30, kiedy to dyżurny policji otrzymał zgłoszenie o dziku wałęsającym się w pobliżu Zespołu Szkół nr 4. Wysłany na miejsce patrol nie potwierdził jednak niepokojących informacji. Kolejny telefon w tej sprawie dyżurny odebrał o godz. 8.00. Jeszcze raz wysłał patrol. Tym razem funkcjonariusze zauważyli potężnego dzika chodzącego w okolicach bloków. Zagonili go na pusty teren, gdzie niegdyś mieściła się siedziba MOPS. Zwierzę położyło się między żywopłotem a zdewastowanym ogrodzeniem, dwa metry od chodnika przy ul. ks. Skorupki. Odyniec był nadzwyczaj spokojny. Na miejsce zjechały radiowozy, w sumie kilkunastu policjantów z różnych wydziałów, jeden zastęp PSP, przybył również Leszek Jakubowski, kierownik Referatu Zarządzania Kryzysowego i Spraw Obronnych Urzędu Miasta. Ściągnięto karetkę pogotowia i lekarza weterynarii Macieja Kejnę. Ulica Skorupki została zamknięta. Teren po MOPS obstawiony. O godz. 9.30 dzik leżał spokojnie, prawdopodobnie nawet spał.
Mimo że sytuacja wyglądała na opanowaną, nikt nie miał pomysłu, co robić dalej. Były problemy z ustaleniem, kto tak naprawdę kieruje akcją i kto powinien podjąć ostateczną decyzję w sprawie dalszego losu dzika. Stwierdzono w końcu, że skoro dzikie zwierzę przebywa w granicach miasta i może stwarzać zagrożenie dla ludzi, to instytucją kompetentną do rozwiązania problemu jest Urząd Miasta, a dokładnie jego przedstawiciel - Leszek Jakubowski.
Dla wszystkich funkcjonariuszy i ratowników, jak również dla kierownika Referatu Zarządzania Kryzysowego było jasne, że zwierzę powinno zostać uśpione i wywiezione do lasu. Pojawiały się jednak kolejne problemy. Jeżeli uśpić, to kto ma się tym zająć i czym ma to zrobić? Okazało się bowiem, że miasto i inne samorządy naszego powiatu, ani żadne służby nie posiadają urządzenia do aplikacji środka usypiającego działającego na odległość. Wprawdzie w schronisku dla bezdomnych zwierząt było kiedyś tego typu urządzenie pneumatyczne, ale ponoć zostało zniszczone. Maciej Kejna podjął się niebezpiecznego zadania i chciał dzikowi zaaplikować środek usypiający strzykawką. Ubezpieczać miał go jeden ze strażaków. Okazało się, że dzik był jednak czujny. Gdy mężczyźni próbowali się do niego zbliżyć, wstał. Nie był jednak agresywny. Zaczął ryć w liściach. Weterynarz zrezygnował. I znów nastał długi czas debatowania, co dalej? Niektóre osoby biorące udział w akcji, w tym jedna będąca myśliwym, stwierdziły, że takie zachowanie odyńca jest nienaturalne. Sugerowano, że musi być chory. Maciej Kejna nie chciał jednak tego potwierdzić. - Nie możemy być tego pewni - mówił. - Zwierzę nie jest również ranne, bo wstało i normalnie się przemieszcza.
Przez cały czas policjanci musieli przeganiać gapiów, którzy próbowali z różnych stron podejść jak najbliżej zwierzęcia. Nadal nie było wiadomo, co począć z odyńcem. W tym czasie dyżurny policji wydzwaniał do różnych instytucji w całym województwie, szukając broni pneumatycznej przeznaczonej do usypiania zwierząt i osoby jej obsługującej. W międzyczasie pojawiła się sugestia, by dzika zastrzelić. Taką opinię w końcu zaczął wyrażać Leszek Jakubowski. I znów był problem. Jeżeli tak, to kto ma to zrobić i na czyje polecenie? Policja stanowczo odmówiła, tłumacząc, że nie posiada odpowiedniej broni do tego celu. Mogliby do dzika strzelić, ale tylko w przypadku, gdyby zagrażał bezpośrednio bezpieczeństwu ludzi, czyli musiałby kogoś zaatakować. Funkcjonariusze przywieźli jednak na wszelki wypadek broń strzelającą siatką obezwładniającą. Jej użycie byłoby możliwe tylko w przypadku, gdyby zwierzę zostało wypłoszone na otwarty teren. Rozwiązanie nie dawało jednak gwarancji skutecznego schwytania odyńca. Byłoby to zresztą zadanie niełatwe, a zdaniem niektórych, ze względu na wagę i siłę dzika, wręcz niemożliwe. Czas płynął. W końcu ustalono, że choć zwierzę jest spokojne, zagraża bezpieczeństwu ludzi. Leszek Jakubowski podjął decyzję o ściągnięciu na miejsce myśliwego, który zastrzeliłby odyńca. Pojawiły się jednak wątpliwości, czy odstrzał będzie zgodny z prawem? Na miejsce ze sztucerem przyjechał Ryszard Struś, myśliwy z wieloletnim doświadczeniem, łowczy Wojskowego Koła Łowieckiego ?Hubal?. Nie chciał jednak strzelać bez pisemnego upoważnienia prowadzącego akcji. Leszcze Jakubowski nie miał takiego pisma, sporządził je odręcznie na kartce z notatnika. Nawet po tym nie zamilkły jeszcze dyskusje, czy zwierzę powinno zostać zastrzelone. Osoby zabezpieczające miejsce akcji coraz bardziej były zdegustowane jej przebiegiem.
Policja wstrzymała ruch samochodów i pieszych w całej okolicy. Gdy myśliwy był już gotowy do oddania strzału, policjanci poprosili jeszcze o dwadzieścia minut zwłoki, gdyż dyżurny próbował jeszcze zorganizować broń pneumatyczną. W końcu Leszek Jakubowski dał zezwolenie myśliwemu. O godz. 10.55 Ryszard Struś z kilku metrów strzelił do leżącego i spokojnego nadal dzika z dubeltówki. Mimo celnego strzału w łeb, dzik zdychał jeszcze około dziesięciu minut. Gdy lekarz weterynarii, Maciej Kejna, stwierdził zgon dzika, myśliwi z trudem załadowali potężnego odyńca na samochód i wywieźli. Akcja została zakończona. Zniesmaczone służby rozjechały się.
W tym roku na terenie miasta doszło już do kilku tego typu zdarzeń. Wszystkie były z udziałem saren. Kilka udało się schwytać, były jednak i sztuki odstrzelone.

PS O problemie dzikich zwierząt na terenie miasta i gmin, bo dziki w pewnym czasie panoszyły się również po Nowym Glinniku, pisaliśmy już nieraz. Niestety niedzielne zamieszanie z odyńcem to kolejny dowód na to, że władze miasta, powiatu, gmin oraz inne instytucje i służby, nie są przygotowane do tego typu sytuacji. Główną przyczyną chaosu są nieprecyzyjne przepisy i brak porozumienia, a może nawet urzędnicza spychologia. Według prawa dzikie zwierzęta, nazywane również wolno żyjącymi, są własnością Skarbu Państwa. Leśnicy, interpretując zapisy, twierdzą jednak, że mogą zajmować się zwierzętami dzikimi, ale tylko na własnych terenach. Miasto do nich nie należy. W tym samym tonie wypowiadają się również myśliwi. Zdaniem specjalistów, dzikimi zwierzętami na terenach miejskich i gminnych powinna zająć się specjalnie wyszkolona i wyposażona komórka samorządu lub ewentualnie schroniska dla zwierząt. Urzędnicy z naszych samorządów twierdzą jednak, że do zadań gmin należy jedynie rozwiązywanie problemów takich jak bezdomności zwierząt hodowlanych i domowych. Określa to ustawa o ochronie zwierząt i o utrzymaniu czystości i porządku w gminach. Mimo rozbieżności w interpretowaniu prawa w wielu miastach uporano się z problemem i podpisane zostały umowy nawet między kilkunastoma podmiotami, tj. lekarzem weterynarii, schroniskiem, prezydentem, wydziałami magistratu, Strażą Miejską, policją, strażą pożarną, strażnikami leśnymi, myśliwymi. I system funkcjonuje.
Po kilku interwencjach z dzikimi zwierzętami na terenie Tomaszowa i powiatu pojawił się pomysł opracowania procedur działania i u nas. Odbyło się spotkanie na szczeblu powiatowym. Do porozumienia jednak nie doszło. - Wszystko przez niejasne zapisy prawne - mówi Marianna Osuch-Wypych, naczelniczka powiatowego Wydziału Zarządzania Kryzysowego. - Ustawodawca wskazał kilkanaście instytucji, które powinny reagować w takich sytuacjach, ale nie wskazał wiodącego. Wystąpiliśmy do wojewody o interpretacje prawne. Mimo wielu zawiłości i niejasnych sytuacji chcemy doprowadzić do opracowania sytemu działania w ramach zadań własnych.
Leszek Jakubowski z magistratu zapewnia, że miasto włączy się do współpracy. To już jednak słyszeliśmy kilkakrotnie i to dawno temu. Tymczasem po odstrzeleniu dzika opinia publiczna ponownie domaga się rozwiązania problemu i to nie za pomocą myśliwych i broni palnej. Zdaniem naszych czytelników, którzy licznie do nas dzwonią, dzikie zwierzęta przebywające na terenach zamieszkałych powinny być usypiane i wywożone do lasu. Naszym zdaniem najprostszym rozwiązaniem byłoby złożenie się samorządów i zakupienie broni pneumatycznej strzelającej środkiem usypiającym i przeszkolenie chociażby dwóch osób, które by ją obsługiwały. Komórki zarządzania kryzysowego podejmowałyby decyzję o schwytaniu dzikiego zwierzęcia, a na przykład weterynarze na podstawie umowy o dzieło usypialiby je. Pozostawałoby jeszcze wyjaśnienie kwestii transportu zwierzęcia i mamy problem rozwiązany.

Źródło: http://www.tomaszow-tit.pl/artykul,Zastrzelili_dzika__bo_nie_by%C5%82o_czym_go_uspic,9435.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz